Mój 34 i 35 dzień w górach w tym roku. Po ciężkiej pracy wyruszamy w Tatry z nastawieniem przecierania szlaków i ew. wyjściem na coś charakternego przy pięknej pogodzie. Dzień zaczyna się od tego, że rano odbieramy czekan od Mańka przez co prawie spóźnia się do pracy. Im bliżej Palenicy B. tym widoki są piękniejsze. Zatrzymujemy się w okolicach Karczmy Widokowej i cykamy. Jest pięknie, klimat jak z bajki, najpierw jakiejś przyjemnej, później jak się okazało ze złą Królową Lodu. Zjeżdżamy serpentynami do Palenicy po drodze uskuteczniając Tatry Drift na białej drodze. O 11:15 ruszamy z parkingu i wolnym tempem przedzieramy się przez śnieg. Idzie się dobrze, wiatru nie ma, słońce przyjemnie grzeje, puch lekki, dzień wcześniej ktoś szedł do Piątki więc wiemy przynajmniej gdzie szlak mniej więcej biegnie.
Lekko zmęczeni robimy postój w kolibie przy szlaku i zaczynamy odciążać nasze plecaki.
Droga do rozwidlenia jest okej pomijając coraz głębszy śnieg, odbijamy w czarny szlak, według mapy 40 minut do schronu ale wiemy, że jest to nierealne. Śnieg miejscami po pas, w ogóle nie zmrożony więc nie mamy żadnego oparcia i w niektórych miejscach musimy robić większe zakosy żeby znaleźć miejsce gdzie da się wyjść. Zaczyna piździć, robi się zimno, palce u stóp zaczynają kostnieć, a dłonie odradzają mi robienie jakichkolwiek zdjęć… energy drinki zamarzły i żeby się napić musimy je kruszyć czekanami, a później gryźć jak lody. Obejście kopy przy schronisku to już naprawdę duży wysiłek, a ciągłe zapadanie się po pas już nie w pięknym śnieżku tylko w białym gównie doprowadza nas dodatkowo na granice wytrzymałości psychicznej. Widzimy schron na wyciągnięcie ręki ale każdy krok jest niesamowicie męczący i mamy coraz większą ochotę się rozłożyć w zaspie i napić gorącej herbaty. Po pięciu krokach tak właśnie robimy. Czujemy jak przyjemne ciepło rozchodzi się po ciele, walczymy dalej! Mija nas kobita na rakietach która pomyka sobie do schronu zapadając się 10 cm w śniegu, wygląda jakby biegła. Próbujemy iść po jej śladach ale nic to nie daje bo w dalszym ciągu zapadamy się po pas.
Ewa stwierdza, że żałuje, że poszła w góry:) Docieramy w końcu po ponad 6 godzinach do schroniska (wg mapy 2:50). Posilamy się gorącym posiłkiem i zmrożonym piwem które może nie smakuje wyśmienicie, ale i tak jest znakomitym zwieńczeniem dnia i nagrodą za trud wędrówki:) Ok 20 padamy i w nocy tylko słychać jedyną grupkę turystów poza nami w schronisku: -Przewiało chmury! (przebiegają w buciorach koło naszego pokoju) -Weź drugi aparat! (Któryś z nich wraca) Ustawiają się koło naszego okna więc doszkalamy się w dziedzinie aparatów, ustawiana czasu naświetlania, lamp, ISO, ustawień, przy okazji dowiadujemy się kto jest amatorem, a kto tydzień temu robił zdjęcie nieba… masakra! Rano bez pośpiechu jemy śniadanie, bierzemy prysznic w o dziwo ciepłej wodzie, rezygnujemy z jakiegokolwiek łojenia i po prostu sprawdzamy czy wybraliśmy wczoraj właściwy szlak i czy przez Siklawę nie było by prościej. Wszędzie biało, znowu bajka… później znowu bajka z Królową Lodu. Już kilkadziesiąt metrów od schronu musimy zmienić napęd na cztery kończyny bo cały czas idziemy zakopani do pasa i tylko momentami znajdujemy pod śniegiem jakiś głaz na który można wejść i wytrzepać śnieg z rękawiczek. Do mostku przy Siklawie dochodzimy po 40 minutach więc czas mapowy wydłużyliśmy o pół godziny na krótkim i prostym odcinku. Śnieg w ogóle nie przetarty więc idziemy na czuja tak jak nam się wydaje, że szlak biegnie, zanim doszliśmy do pierwszego wzniesienia już poważnie zastanawialiśmy się czy nie zawrócić i nie wracać znaną drogą bo tutaj można się połamać zapadając się między głazy pod śniegiem. Dochodzimy do wysokości Siklawy, Ewa mówi, że palce u stóp już jej odmarzły. Dopiero ruszyliśmy, kawał drogi przed nami… ciężko będzie. Nawisy, nachylenie stoku i tony tego nie związanego śniegu w niektórych miejscach pospieszają nas, kiepsko by było zjechać z tym wszystkim do strumienia zahaczając po drodze o jakieś głazy. Dochodzimy do kosówki, muszę zacząć krzyczeć na Ewę bo zaczyna bawić się w KwaQa i mówi, że chce tutaj umrzeć.
Jakoś dochodzimy do miejsca gdzie odbijaliśmy wcześniejszego dnia, chwilę przed naszym nadejściem dwójka turystów zaczęła to samo podejście i sądząc po minach i tempie nie sprawiało im to przyjemności… piwo za przetarcie by postawili chociaż:) Dalsza droga to już spokojne dreptanie w przetartym śniegu, sok zamarzł więc otwieram zimnego browarka:) Dochodzimy do koliby odstawiam na chwilę piwo, jemy po bułce z dużą ilością serków topionych… bułki zostały nam dwie, a serki cztery. Rozgrzewamy się herbatą, Ewa przestaje żałować wycieczki, ale dochodzi do wniosku, że na kilka miesięcy ma dość. Pakujemy się, biorę piwo, a tu skorupa. Przy -17*C szybko zamarza. W samochodzie jesteśmy ok 14, góral się połakomił i chce od nas wyżulić kolejne 20 bo niby, że jeden dzień minął itp. Mówię mu, że zostało nam 3 zł w portfelu i jak chce to mogę mu piwo dać. Liczył na to, że pojedziemy do Zakopanego, wypłacimy z bankomatu 20 i wrócimy zapłacić:) W końcu daje za wygraną i mówi, że tak się nie robi bo odśnieżanie kosztuje… Rezygnujemy ze zwiedzania przydrożnych jaskiń i zaopatrzeni w oscypka ciśniemy do domu gdzie czeka gorąca kąpiel i wielkie łóżko:) Mnie osobiście wypad się podobał i świetnie się bawiłem torowaniem i przecieraniem szlaków po których nikt w zimie jeszcze nie szedł. Męczące dwa dni które dały nam w kość przez mróz i śnieg który się wszędzie dostawał, nie ma to jak porządny odpoczynek:)
Zazdroszczę wyjazdu!
W zeszłym tygodniu byłem w Beskidzie Śląskim, też niezła zabawa z przecieraniem. Tyle że szliśmy w 5 osób i robiliśmy to na zmianę a i tak się namachaliśmy.
Jak robiłeś, że piwko nie zamarzało tak szybko?;) Było gdzieś w plecaku schowane?
Pozdro z Poznania
Też byłem 19.12 w Śląskim, zabawa z torowaniem przednia :), do tego piżdziło troszkę i po 5min po sladach ani widu 🙂
Było otwarte:) piłem je przy -17*C, a na czas obiadu odstawiłem na deche w kolibie.
Torowanie między kamolami i kosówką jest piękne! :), nic tak nie daje po dupie i nie wpływa pozytywnie na kondycje 🙂
Trzeba się gdzieś wkońcu ruszyć, bo stare kości się zastały :p