Poniedziałkowe migotanie okienka gg, połączone z obiecującą prognozą pogody zaowocowało tym, iż o 5 rano z pod Motelu Krak jestem odebrany przez Marka i zasuwamy do Smokowca, na pierwszą kolejkę (tak jesteśmy wygodni i leniwi, a do tego wyznajemy zasadę: „gdzie się da wjechać trza” ) :D.
Mam Powera dziś i czuję się bardzo mocny ,a pogoda zachęca do zmierzenia się ze skałą. Na podejściu do Zamkowskiego coś mnie „łamie”. Co jest cholera przecież czułem się wyśmienicie. Teraz horror do Terinki ,zatrzymuję się często ,słońce praży, Marek gdzieś tam z przodu, a ja co chwile postoje. Byłem w Terince 15 min po nim. Dobra odpoczywamy i jazda w żleb, którym mamy dojść na Małą Durną Przełęcz.
Gdzieś w połowie, po napełnieniu manierki wodą z małego wodospadziku, dostaję kopa. Czyżby to magiczne źródełko było? Po sypkich progach dość szybko robimy wysokość, by wreszcie poczuć uderzenie wiatru i przeciąg na przełęczy. Ubieramy tu „stringi” i szybkim tempem podchodzimy na Mały Durny.
Tam ocena sytuacji i postanawiamy linę zostawić nadal w plecaku. Fajną granią, w kilku miejscach lufiastą, po 15 minutach jesteśmy na szczycie Durnego Szczytu. Panorama dość ciekawa, mocne słońce sprawia, że przejrzystości zbyt dobrej niema, ale nie wolno narzekać. Wpis do puszki (nowy zeszyt), kilka zdjęć, jakieś telefony i czas na dalszą drogę.
Na Łomnicy widać ludzi, słychać prawie co mówią. Widać stąd całą nasza trasę i naliczyliśmy około 6 osób już w drodze.
Rozdzielamy szpej i szukamy miejsca gdzie ma być pierwszy z dwóch zjazdów. Po kilku minutach udaje nam się znaleźć pierwsze miejsce do zjazdu. Jadę pierwszy z zdaniem znalezienia drugiego miejsca ,ponoć bardziej schowanego.
Na szczęście udaje mi się zlokalizować go bardzo szybko, dzięki czemu nie tracimy czasu. Na szczycie Durnego byliśmy o 13:10. Po spakowaniu liny, zaczyna się schodzenie i po krótkim czasie jesteśmy na Klimkowej Przełęczy. Pamiętam rok temu na tej trasie wiele emocji, dlatego czytam opisy i co nieco z pamięci powoli szukam drogi. Z każdą chwilą jednak idzie nam się lepiej. Wtedy pierwszy łańcuch to było przeżycie, teraz idzie się spokojnie. Przypominam sobie poszczególne miejsca, także to gdzie wtedy zbłądziliśmy. Teraz widzę ile trudności więcej przez to było do pokonania. Klamry poszły łatwo, a potem już dłuuuuuugi łańcuch prowadzący do Komina Franza.
To bardzo fajne miejsce około 15-20 metrów w pionie. Potem jeszcze 5 min łańcucha i wychodzimy na łatwy teren. Widać budynek stacji i ludzi, z racji wielu wycieczek na tym odcinku dziś sensacji nie budzimy.
Zdjęcia, pijemy piwko trochę rozmawiamy z napotkanymi ludźmi. Żeby tradycji stało się zadość, Marek rozmawia z obsługą i załatwia nam zjazd kolejką do Skalnatego Plesa.
Zaoszczędziliśmy dzięki temu sporo czasu i żmudnej drogi, bo schodzenie na Przełęcz pod Łomnicą a potem zakosami należy do jednych z bardziej męczących i nudnych, jakie kiedyś przeszedłem. Szybki bieg magistralą, odhaczenie 1 check pointa i na 18 lądujemy w kolejce na Hrebienoku, by znowu korzystając z usług TLK znaleźć się po chwili przy aucie.
Dwa piwka na trasie uczciły tą wyprawę. Teraz czas na koronację u Króla.
[…] zobacz relacje […]