W końcu przyszedł magiczny pierwszy dzień urlopu i z moją drugą połówką wybrałem się na 8 dni w ukochane tatry. Bez pośpiechu za to z tłumami fanów Małysza w PKSie udajemy się do Zakopanego i z porządnie wypchanymi plecakami dalej w stronę Piątki. Nie będę się za bardzo rozpisywał, powiem tylko, że w pierwszy dzień dotaszczyliśmy 20 żubrów i jakieś zbędne rzeczy do schronu. Poza nami przewijali się ludzie typu Dionizy z fankami Radia Maryja, dwaj Rzeszowianie którzy umilali sobie czterodniowe oczekiwanie na raki żołądkową gorzką, stado francuzów i jakiś Warszawiak ze Szczawnicy;)
Pierwszego dnia przy zamieci śnieżnej próbujemy wejść na Krzyżne, ale błądzimy i idziemy jakimś żlebem pod Buczynowe Turnie… wycof.
Dzień drugi to pojawienie się zabójczego dla naszych twarzy słońca i łojenie Zawratu, 100 metrów Orlej i Kołowej Czuby. Do wierzchołka Kołowej brakło mi max 5 kroków, ale nawisy i brak asekuracji skłania mnie do odpuszczenia i dupozjazdu w stronę schronu.
Dzień trzeci to bąble na twarzy i chyba z cztery ataki na Kozi Wierch… Żaden się nie powiódł, najpierw słońce rozpuściło nas razem ze śniegiem, później rozpuszczało nas piwo, a jak chciałem wbiec porobić fotki zachodzącego słońca to nie wziąłem raków, a przy górnych skałkach przywitał mnie taki biały zimny lukier. Za to wspiąłęm się na jakiś głaz na środku strumienia:)
Dzień czwarty to kolejne załadowanie plecaków, na szczęście już bez stada żubrów i przejście do Moka. Miało być przez Szpiglas, ale jesteśmy na urlopie więc nie bedziemy się męczyć, Świstówka zamknięta więc pod Wodogrzmoty Mickiewicza i asfaltem w towarzystwie opalonych ludzi nie do końca pewnej płci do Morskiego Oka!
Piątego dnia gdy twarz paliła bardziej niż wątroba przyjechał wujek żółty z chamami z imprezy i przywiózł krem:)
Na prawdę mistyczne przeżycie, by je uczcić Ewa obija się o skały pod Kazalnicą, ja opróżniam butle z tlenem na Mniszku, a reszta szczytuje na Mnichu.
Szóstego dnia szwendamy się trochę po Dolince za Mnichem, podchodzimy pod Szpiglas, luzujemy się i wracamy leczyć się tym czym struliśmy się poprzedniego wieczora.
Kolejnego dnia psuje się pogoda więc wracamy do domu. Nic konkretnego nie padło, ale sam pobyt osiem dni w górach zmęczył nas bardzo przyjemnie.
Big help, big help. And suplieatrve news of course.