Relacja autorstwa-Krabula
dzień pierwszy 10.07.2010 -Pośrednia Grań
W piątek po pracy przyjeżdżam jak najszybciej do domu, pakuję się do samochodu i wyjeżdżam w stronę autostrady. Po mniej więcej dwóch godzinach docieram do Zabierzowa gdzie czeka na mnie Kiełbasa. Robimy szybkie zakupy, pijemy jakieś piwka i ok. 22 idziemy w kimono. Śpi mi się źle bo co chwila myślę „jak tam będzie”, czy dam radę itp. Budzik jest nastawiony na 3 ale obaj wstajemy o 2.30. Dłużej nie dało rady spać. Zbieramy się szybko i po chwili mkniemy już przez uśpiony Kraków. Na stacji benzynowej spotykamy się z chłopakami i w sile 2 samochodów jedziemy do Starego Smokowca. Tam dociera trzeci skład i razem w 8 chłopa startujemy do Hrebienoka.
Pierwszy etap drogi to dla mnie zabójcze tempo. Chyba niepotrzebnie wziąłem niektóre rzeczy do plecaka, który był pierońsko ciężki. Na Siodełku jesteśmy już po 25 minutach. Kiełbasa częstuje mnie pluszczem. Zastanawiam się czy to dobry pomysł aby wrzucić go do gazowanej wody. Okazało się, że nie bo po chwili z butelki nastąpiła ejakulacja, której nie powstydził by się nawet Rocco. Chłopaki żartują, że szampan to ma być na szczycie (Rafał tym wejściem kończył Wielką Koronę Tatr). Skrótami idziemy w stronę Zamkowskiego. Panowie trochę zwolnili i tempo jest bardziej ludzkie. Jakieś 15 min za schroniskiem chowamy z Marcinem i Michałem część rzeczy w kosówce przy szlaku. Kiełbasa też wcześniej schował ale piwo w strumieniu. Wyprawa bez czekpointów to wyprawa stracona?. Co za ulga! Teraz to ja mogę śmigać. Po jakimś czasie wbijamy się w piargi i żleb Davida Hasselhofa nazwany tak na cześć bohatera „Słonecznego Patrolu” . Żlebem tym w umiarkowanych trudnościach docieramy na Przełączkę pod Żółtą Ścianą. Stamtąd krótki wypad na szczyt. Po podziwianiu widoków na schronisko, które stąd wyglądało jak paczka zapałek, robimy w tył zwrot i kierujemy się do Ławki Dubkego.
Drogę do zachodu zagradza 3-metrowa ścianka, która jest jednym z kluczowych miejsc drogi. Pokonujemy ją sprawnie, chwyty są naprawdę dobre. Zachodem śmigamy niczym niemiecką autobahną i nie mija dużo czasu kiedy docieramy do Pośredniej Przełęczy. Stąd siedmiu wspaniałych idzie obejrzeć panoramę z Żółtego Szczytu, a Kiełbasa został na przełęczy aby się poopalać, powietrzyć jajka i podziwiać Płytę Karłowicza.
Panorama z Żółtego jest bardzo rozległa. Pogoda dopisała nam wyśmienicie i w którąkolwiek stronę by się nie spojrzało, otaczało nas morze tatrzańskich olbrzymów. Po sesji na szczycie schodzimy na dół, w pełnym składzie obniżamy się trochę z przełęczy i wchodzimy w wąski żleb, później przechodzący w kominek, którym docieramy do Wyżniej Pośredniej Przełęczy. Było sypko, co chwila ktoś zrzucał coś na idących niżej, a że było nas 8miu, to trochę kamieni zmieniło tego dnia swoją lokalizację. W tym miejscu powstały małe wątpliwości, którą drogę obrać. Czy na wprost w kopułę szczytową Pośredniej Grani przez pochyłą płytę (z naszej perspektywy wyglądało to słabo, choć kto wie), czy też obniżyć się żlebem na stronę Doliny Staroleśnej, trawersować żeberko i wyjść na szczyt z drugiej strony. Wykorzystaliśmy drugi wariant, a końcówka wejścia to już czysta przyjemność w litej skale.
Na szczycie spędzamy dobrą godzinę. Widoki są niesamowite. Aparaty rozgrzewają się do czerwoności. Tradycyjnie nie chce się schodzić i odwlekamy ten moment jak długo się da. W końcu podnosimy siedzenia i ruszamy w dół poniżej grani w stronę Ciemniastej Turni przy której skręcamy w lewo w Żleb Stilla, znów po stronie Doliny Małej Zimnej Wody. Początek Stilla to męka – wszystko się sypie ale stopniowo tracimy wysokość. W dwóch miejscach zakładamy zjazd. Kiełbasa napier.dala na żywca bo oddał mi swoją uprząż (inaczej chyba bym zjeżdżał w kluczu?). Po przejściu kluczowych trudności rozdzielamy się – połowa stawki schodzi na parking a połowa zaczyna mordercze podejście do Terinki na nocleg. Dzięki wszystkim za towarzystwo. To była najpiękniejsza wycieczką jaką odbyłem w Tatrach do tej pory. Świetna, urozmaicona droga, pyszne widoki i wesoła kompania. Czegóż chcieć więcej?
dzień drugi 11.07.2010 Lodowy Szczyt
Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel – wejść wreszcie na ten %#$^%$# próg Pięciu Stawów Spiskich i odpocząć w Terince.
A zaczęło się tak – w sobotę 10.07 w szerokim składzie zdobywamy szeroki acz trudno dostępny wierzchołek Pośredniej Grani. Po zejściu mrocznym Żlebem Stilla, który kosztował nas sporo nerwów, jeszcze więcej niecenzuralnych wyrazów oraz jeden telefon komórkowy dochodzimy do szlaku zielonego prowadzącego prosto do schroniska chatara Miro. Tutaj ośmioosobowy skład rozdziela się i połowa (ta która nie nadawała się już do niczego) rozpoczęła zejście do Smokowca z wywieszonymi ozorami, natomiast połowa twardzieli udała się w górę z ozorami jeszcze bardziej wywieszonymi oraz wybałuszonymi ze zmęczenia gałami (jeden zawodnik pod tytułem Łukasz poszedł skrótem zarezerwować nocleg, natomiast nasza bohaterska trójka z początku tej opowieści musiała wrócić się po resztę rzeczy skitraną w krzakach przed wycieczką na Pośrednią).
Podejście, mówiąc poetycko – było przeyebane, ale nie ono stanowi właściwy przedmiot całej historii, więc może przejdę do rzeczy.
Po skromnym śniadaniu, które Miro zaserwował nam na kolację (paprykowe parówki jego mać) i umyciu się w stawie padamy przed godziną 22 i zasypiamy snem sprawiedliwych.
Pobudka o godzinie 5.10 w porównaniu do wstania o 2.30 nad ranem dnia poprzedniego to była pestka. Szybka poranna toaleta, która polegała na wejściu do łazienki i stwierdzeniu „o kurva, nie ma wody” i przed 6 jesteśmy gotowi do wyjścia. Dla zasady ochlapaliśmy się trochę w stawie no i zjadło się co nieco. Jedzeniu towarzyszyła obserwacja kozic, z tym że bardziej to one nas obserwowały. Jeden okaz był chyba tegoroczny – wskazywały by na to małe rozmiary i puchata sierść. Ale kozice zostawmy zoologom – my przyjechaliśmy tu w bardzo ważnym celu.
Zatem bez marudzenia zakładamy plecaki i kierujemy się tak mniej więcej żeby mieć Lodową Kopę po lewej, Baranie Rogi po prawej, Pośrednią Grań z tyłu, no i żeby nie sadzić bez raków po śniegu. Pod pięknym bezchmurnym niebem zdobywamy kolejne metry kierując się w stronę Lodowego Ramienia. Po jakimś czasie okazało się, że niebo nie jest wcale takie czyste, a piękne stratosyny czy inne cumullomnichuje otulają Łomnicę i bardzo szybko zbliżają się do Baranich Rogów. „No i wiedziałem, że się spier.doli jak idziemy na jeden z najlepszych punktów widokowych” – pomyślał autor. „Spokojnie, wypogodzi się jak zejdziemy” – stwierdził któryś z chłopaków. I jak się niestety okazało – były to słowa prorocze.
Tymczasem nasza wesoła gromadka w ferworze walki i chęci ominięcia sporego płatu śniegu nie skręca w lewo na Lodowe Ramię obchodząc ów płat z lewej, lecz wybiera opcję zdecydowanie ciekawszą. Po stronie prawej uprawiamy przez pewien czas jazdę figurową w piargach. Po wygramoleniu się w końcu na Lodowy Zwornik stwierdzamy, że po lewej była „ściecha jak sk…syn”. Mądry Forumowicz po szkodzie.
A Lodowy? Ten właśnie wtedy pokazał nam „takiego wała” i skrył się w chmurach. Na stronę Dol. Jaworowej widoki też już zanikają, więc pospiesznie pstrykamy kilka zdjęć. Rozpoczynamy walkę z granią. Nie dostarcza ona jakichś większych wrażeń dopóki nie pojawia się ON. Tak, właśnie ON. Niech w tym momencie użytkownicy o słabszych nerwach udadzą się do toalety, bo w trakcie czytania ciągu dalszego może być za późno. Bardziej nerwowym radzę ominąć całkiem ten fragment. Oto LODOWY KOŃ. Pierwszy idzie Michał – pokombinował, pokombinował – przeszedł. Drugi Łukasz też szybko dał radę. Teraz ja. Patrzę – o kurva! Jak przejść tą wąską skałkę – a chvj – koń to koń to dawaj go okrakiem. Przesuwam się niczym pies wycierający dvpę po sr… Nie idzie – „Dobra myślę sobie, nie będę się wygłupiał”. Wstałem i przeszedłem jakoś jak biały człowiek. Następne metry konia są proste, a to miejsce zejścia z konia wręcz banalne, a o dziwo o nim mówi się najgłośniej. Mnie zdecydowanie więcej problemów sprawił ten pierwszy odcinek od Zwornika. Za mną Marcin też daje radę bez spinki. No to jazda na szczyt. I tutaj chyba najbardziej przyjemna część drogi – po litej, dobrze urzeźbionej stromej grani. Sama radość.
Szczyt. Widoki – przeciętne, co jakiś czas któraś strona się odsłania. Ale mimo to mamy satysfakcję – w końcu to nie byle jaka kapuściana góra (choć zgodnie stwierdzamy, że do Lackowej sporo jej brakuje).
Pofocili, pofocili, popier.dolili głupoty, zjedli pasztet z czekoladą – można schodzić. Opis rzecze takoż – „8 min. stromą granią aż do pierwszego wcięcia”. No to idziemy. Tylko, że nie 8 min. a dwie, nie granią a żlebem obok a i wcięcia nie widać. Tak! Jesteśmy w dvpie. Korygujemy trasę i faktycznie odchodzi z grani w lewo niewyraźna perć. My schodzimy z grzbietu wcześniej i wkrótce się z nią łączymy. „Zachodem w ścianie Lodowego Szczytu lekko się obniżając trawersując niewyraźne żeberka”. E tam niewyraźne. Żebra to tam były jebitne! Generalnie obejście grani Lodowy – Kopa nie jest trudne – idź jak puszcza a dojdziesz:) Wkrótce docieramy do żlebu opadającego z Lodowej Szczerbiny i walimy z powrotem w górę. Stąd każdy swoim wariantem wchodzi na Lodową Kopę. Widoki podobne, Lodowy co chwila w chmurach. Bardzo ciekawie prezentuje się Mały Lodowy i Pośrednia Grań.
Chwila popasu i w drogę w dół. Tutaj standardowo wbijamy się nie w ten żleb co trzeba i trawersujemy dwa żebra. OK. Widać szlak. Po 20 min. Przełęcz Lodowa wita nas. Mnie ponownie po chyba 6 latach. Szlak do Terinki wygląda zupełnie inaczej – łańcuchy jakieś, schody. Co to ma być? Kiedyś to się kulturalnie grzęzło w piargu po kostki, a teraz co?
Właśnie w tym momencie zaczyna się najważniejsza część naszej wyprawy. Ku naszemu zdumieniu w kierunku przełęczy podążają słowackie przedstawicielki płci pięknej w jednoosobowych zespołach, za to występujących dość licznie. Niewiasty te wyposażone były w pokaźne „aparaty tlenowe” – chyba na 8 tysiącach nie potrzebowały by wspomagania. Byliśmy w głębokim szoku, że takie sztuki występują na tych wysokościach. Był plan, aby zaoferować swe usługi przewodnickie za dobrowolną opłatą, ale wygrała…piłka nożna i chęć bycia w domu na czas aby zobaczyć finał. Tak to już jest z chłopami…Wracamy do Terinki, pakujemy resztę rzeczy i ruszamy w dół. Czas do Smokowca – 1 h 50 min. Wskakujemy do fury i jazda do Polski – odstawiam chłopaków w upalnym Krakowie i przybywam do piekielnego Wrocławia.
Tak kończy się opowieść o morderczych podejściach, urwistych graniach oraz sypkich żlebach. Do następnego razu…
A, byłbym zapomniał. Nie muszę chyba wspominać, że po dojściu do schroniska wypogodziło się niemal zupełnie…
Michał, Marcin, Łukasz – dzięki za towarzystwo na rewelacyjnym szlaku.
Zayebista relacja ! 😀
dobre i przydatne informacje, dzięki
[…] Dodatkowe informacje: Zipi, Gekony […]